czwartek, 25 października 2012

Rozdział 4: Stranger.

Roztrzęsiona Emily usłyszała pukanie do drzwi apartamentu. Natychmiast je otworzyła.
- Suzie! – rzuciła się w ramiona kobiety.
– Całe szczęście, że już jesteś. Dzwoniłam do Ciebie, ale nie odbierałaś..
- Co się stało? – spytała zdezorientowana.
- No bo.. - zaczęła - ..Cassidy chciała pojechać gdzieś taksówką, a ja uznałam, że nie powinnyśmy oddalać się od hotelu bez ciebie, bo przecież nie znamy nawet okolic. Ale ona zaczęła marudzić, że ja się wszystkiego boję, więc się trochę zdenerwowałam i powiedziałam, że jak tak bardzo chce, to niech sobie idzie, ale ja tu zostaję. No, a wtedy trzasnęła drzwiami i…. – w tym momencie dziewczyna umilkła, pociągając nosem.
- I co?! – dociekała zdenerwowana.
- I.. i od tamtej pory jej nie widziałam. To wszystko moja wina! Powinnam ją zatrzymać, ale byłam już zbyt wściekła! - rzuciła, po czym roztrzęsiona usiadła na kanapę.
- Uspokój się! – Suzie potrząsnęła brunetką. - Jak długo jej już nie ma?
- Umm… – spojrzała na zegarek – około siedmiu godzin.
- A wspominała, gdzie konkretnie chce jechać? – pytała spokojnie kobieta, choć w głębi duszy była niemiłosiernie przestraszona.
- Mówiła, że chce jechać do centrum miasta pozwiedzać sklepy.
- No tak, typowa nastolatka. Chodźmy szybko do auta – wyszły z apartamentu i szybko pobiegły do samochodu, aby poszukać Cassidy. Po drodze zahaczyły tylko o recepcję z prośbą, aby w razie pojawienia się dziewczyny natychmiast dali znać.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


W tym samym czasie blondynka umierała ze strachu, przyglądając się otwieranym drzwiom. Z samochodu wyszła pewna postać. Trudno było ją rozpoznać, gdyż na dworze panowała ciemność. Po chwili Cassidy zaczęła ją coraz lepiej dostrzegać. Był to mężczyzna. Nie, chłopak. Tak, zdecydowanie był to młody chłopak. Z każdym krokiem, zbliżającym go do dziewczyny był coraz bardziej wyraźny. Miał potargane blond włosy, koszulę w kratkę oraz czarne, jeansowe spodnie. Wydawał się być dobrze zbudowany i niezaprzeczalnie był przystojny. Nastolatce serce podeszło do gardła. Co robić? Przecież on szedł w jej w stronę i był coraz bliżej. Kto wie, kim jest i czego chce? Nieznajomy podszedł do ławki, spojrzał na siedząca na niej osobę i przemówił.
- Cześć.

Cassidy nic nie odpowiedziała. Dalej siedziała skulona na ławce, z czerwonymi oczami, z których wciąż sączyły łzy. Spojrzała ukradkiem na chłopaka, po czym ponownie opuściła głowę między kolana.

- Co tutaj robisz? Coś Ci się stało? Potrzebujesz pomocy? – pytał blondyn. Mogłoby się wydawać, że w jego głosie wyczuwalna była troska.

- Czemu zadajesz tyle pytań? - odparła półgłosem Cass.
- Bo chcę wiedzieć – uśmiechnął się, próbując obrócić sytuację w żart, lecz na dziewczynie nie wywarło to wrażenia.
- Niby czemu? A w ogóle to po co tutaj podjechałeś?
- No wiesz.. Jak się zobaczy taką ładną, zapłakaną, samotną dziewczynę, to trudno się nie zatrzymać – odparł z uśmiechem.
- Pff.. Kiepski tekst na podryw.. – rzuciła ironicznie.
- Serio? Dlaczego? 
- Może dlatego, że po pierwsze jechałeś samochodem, a po drugie jest ciemno? Więc niby jak mogłeś stwierdzić jaka jestem? – odparła bez zastanowienia, na moment zapominając o strachu. Po tym pytaniu chłopak myślał chwilę jak wybrnąć z tej małej wpadki.
- Eee… – zaśmiał się, chwytając się za kark. - No nie ważne. Możesz mi w końcu powiedzieć, co robisz o północy, gdzieś w centrum miasta, na jakiejś pustej, podejrzanej uliczce?
- Też mi coś. Ty także jesteś podejrzany, a jakoś z Tobą rozmawiam.
- Jaa? Podejrzany? Niby dlaczego? - oburzył się nieznajomy.
- Biorąc  pod uwagę fakt, że jest już strasznie późno, a jakiś obcy ”typ” podjechał nie wiadomo skąd czarnym samochodem i zaczepił zupełnie obcą dziewczynę, to sobie pomyśl dlaczego.
- Eejj… jaki ”typ” ?! – spytał zbulwersowany chłopak. - A poza tym, to jestem Ross. I widzisz, już nie jestem nieznajomy – uśmiechnął się i wyciągnął rękę w stronę blondynki, która jednak nie odwzajemniła jego przywitania.
- Okej, dobrze wiedzieć – odpowiedziała bez zainteresowania. Chłopak usiadł obok niej, wciąż nie dając za wygraną.
- Powiedz mi w końcu! Co tu robisz zupełnie sama, o tej godzinie? - nalegał.
- Dobra! Powiem ci, ale proszę.. żadnych pytań więcej. Zgoda?
- Zgoda - przytaknął wciąż uśmiechnięty.
Blondynka opowiedziała nowo poznanemu całą historię. Nawet nie spostrzegła, kiedy z jej oczu przestały płynąć łzy. Czyżby ten chłopiec tak na nią działał? Przecież jeszcze przed momentem tak panicznie się go bała. I choć strach powoli mijał, wciąż nie była w pełni ufna. Relacjonowała Rossowi wszystko wydarzenia od początku do końca, jednak nie całkiem zgodnie z prawdą, jako że nie chciała obcej osobie zdradzać szczegółów. Zachowywała się zupełnie tak, jakby nie zdawała sobie sprawy, kim był jej towarzysz. Niejaki Ross Lynch - piosenkarz i aktor, zdobywający coraz większą popularność nie tylko w Ameryce, ale również na świecie. A może ona faktycznie o tym nie wiedziała?
- Wooow! Miałaś wielkiego pecha - rzucił po wysłuchaniu historii. - Aleee i zarazem szczęście - dodał, patrząc sugestywnie na nastolatkę.
- A niby co w tym takiego szczęśliwego? - uniosła brwi.
- A too, że spotkałaś mnie – ponownie się uśmiechnął
- Jeeeeej…. powinnam zacząć skakać z radości. 
Blondynek się zaśmiał. Spojrzał na zegarek i zorientował, że ich rozmowa trwała aż godzinę.
- Ohohoo…. Troszkę się zagadaliśmy.. Chodź, odwiozę cię do domu - odparł pewnie, podnosząc się z ławki i wyciągając kluczyki od autka z kieszeni.

- Słucham? Nie dzięki, już wolę pójść na pieszo... - nie zgodziła się młodsza.
- Czyżby? Z tego co wiem, to chyba nie za bardzo orientujesz się w terenie – dokuczył.
- To mi powiedz, którędy do mojego hotelu i wszystko będzie dobrze - uśmiechnęła się Cassidy. - My się już więcej nie spotkamy, a ja będę mogła spokojnie rozkoszować się moimi wakacjami.
- O nie, nie, moja droga. Tak się bawić nie będziemy. Albo pozwolisz mi się odwieźć, albo posiedzimy sobie tutaj całąąąą…. długąąą… noc – droczył się z dziewczyną.
- Czemu tak bardzo naciskasz? Później się dziwisz, że mówię, że jesteś podejrzany.
- Trudno.. Najwyraźniej jestem - wzruszył ramionami. - Więc jaka jest twoja decyzja? – na jego twarzy pojawił się ”diabelski” uśmieszek.
- Jeżeli myślisz, że wsiądę do samochodu z jakimś dziwnym typkiem, który może okazać się psychopatą gwałcicielem, to jesteś w wielkim błędzie - twardo stała przy swoim, nie dając się namowom chłopaka. Ten zaśmiał się delikatnie.
- Nie pozwolę ci wracać o tej porze na pieszo, ani nie zostawię cię tutaj samej. Różni ludzie kręcą się po mieście - powiedział z troską. - Więc skoro nie chcesz ze mną pojechać, to się trochę posuń. Muszę sobie wygodnie usiąść, jeśli mamy tutaj spędzić caluśką noc - dodał przesuwając rozsypane na ławce rzeczy na bok. - Twoja rodzina pewnie zamartwia się już w domu na śmierć. Wezwą policję, bo nie wiedzą, co się z tobą dzieje..., a ty tymczasem, jak gdyby nigdy nic siedzisz spokojnie na ławce z dala od nich – mówił, próbując złamać dziewczynę, a z jego twarzy nie schodził uśmiech.
- Ughh... No dobrze! Ale skończ gadać! - zwróciła się do upartego młodzieńca. - Odwozisz mnie prosto do hotelu i nigdzie więcej, a podczas jazdy nie odzywasz się do mnie, jasne? I lepiej niech Ci żaden głupi pomysł do głowy nie strzeli! – postawiła stanowczo warunki, na co chłopak odpowiedział śmiechem.
- Jak chcesz. Zgadzam się na wszystko - przytaknął potulnie. - Masz wiele wymagań.
- I przestań się tak uśmiechać. Przerażasz mnie.
- Kolejny warunek? Czy to nie za wiele? – dziewczyna wzruszyła jedynie ramionami. Po chwili zaczęła chować rozsypane na ławce rzeczy do torebki, w czym Ross jej pomógł. W moment znaleźli się w samochodzie. Przez krótki czas jechali w zupełnej ciszy.
- Jak masz na imię? – spytał w końcu Ross, który był tego strasznie ciekaw.
- Miało być bez rozmów nie pamiętasz? - odpowiedziała, nie odrywając oczu od okna.
- Jasne, jasne.. już milknę... I co, podoba Ci się Miami? - ponownie zadał pytanie po upłynięciu kilku minut.
- Ross! - zdenerwowała się nastolatka.
- Okeeej, jestem cicho….. Masz jakieś zwierzę? A w ogóle, to lubisz zwierzęta? Ja nie mam żadnego, ale chciałbym mieć. Najlepiej psa albo może papugę. Kiedyś miałem... – w tym momencie Cassidy spojrzała na blondyna z uniesionymi brwiami. Nic nie powiedział, tylko zaczął sobie podśpiewywać.

"Well I know that I’ll make it

Never put my head down t-t-turn it up loud
'Cause I don’t have to fake it
If I keep on workin’ it, a billion hits is what I’ll get
That’s what I’m gonna get"

,,Co za człowiek” pomyślała niezadowolona Cass. Po chwili uważnego wsłuchiwania się w piosenkę, odniosła wrażenie, że gdzieś już chyba kiedyś słyszała. W tym właśnie momencie zauważyła, że dojeżdżają do hotelu.

- Eeej!!! Zatrzymaj się! Co Ty wyrabiasz?! – zaczęła krzyczeć, spostrzegłszy, że Ross przejechał zjazd i wcale nie wyglądał, jakby miał zamiar się cofnąć. – Słyszysz?! Masz w tej chwili zawrócić!! - unosiła się zdenerwowana.
- Wyluuuzuuj. Przecież cię odwiozę. Spoko, nie chcę ci nic zrobić. Możesz mi zaufać - odparł na spokojnie, spoglądając na dziewczynę z lekkim uśmiechem.
- Teraz, to już nie byłabym tego taka pewna – przerwała chłopakowi.
- Odwiozę cię, spokojnie. Pierw chcę cię gdzieś zabrać.
- Nie! Masz mnie odwieźć do hotelu! Albo wysadzić tutaj! - sprzeciwiła się szesnastolatka. - Ciocia mnie chyba zabije!
- Ciocia? Mówiłaś, że jesteś tutaj z rodzicami – zauważył ciekawski, wciąż jadąc naprzód.
- Uhh.. Tak, pomyliło mi się. Zresztą, nie twój interes. Zawracaj do hotelu! – w tym momencie młodzieniec zrobił to, na co nalegała dziewczyna. Po chwili zatrzymał się pod hotelem. Nastolatka gwałtownie złapała za klamkę, lecz nie mogła otworzyć drzwi. Zaczęła szarpać coraz mocniej, czego  zaprzestała, gdy Ross złapał ją za ręce.
- Przestań, bo mi klamkę urwiesz, a i tak na mało ci się to zda, bo tylko ja mogę otworzyć drzwi – mrugnął do Cassidy.
- No to je otwórz?!
- Nie krzycz tyle. Otworzę, ale najpierw daj mi swój numer.
- O niee! Co to, to na pewno nie - skrzyżowała ręce na piersi.
-To sobie tutaj posiedzisz – uniósł dwa razy brwi.
- Jedyny mój numer jaki ci mogę podać, to numer buta, 40 - uśmiechnęła się zgryźliwie.
- Dobrze wiesz, że chodzi mi o numer komórki.
- Czy jak ci podam, to dasz mi spokój?
- Tak.. – uśmiechnął się. - Na jakiś czas.
- Okej. Pisz 668 329 021 – nagle zamek drzwi się otworzył. Dziewczyna zaczęła wychodzić, ale poczuła, że chłopiec z powrotem wciąga ją do auta.
- Nie wierzę Ci - odparł niezadowolony.
- Ale w co?
- W ten numer. Zmyśliłaś go sobie.
- Ostro pogrywasz.. - zmrużyła oczy dziewczyna.
- No wiem, aczkolwiek mogę ostrzej – zaśmiał się chłopak. - Przedłużasz czas. Daj mi swój prawdziwy numer albo będę codziennie przychodził do tego hotelu – szantażował wciąż z uśmiechem.
- Teraz już mówię serio 668 042 574 – wyszła z samochodu i zaczęła biec. Zatrzymał ja głos dobiegający z samochodu.
- Do zobaczenia! – krzyknął zadowolony blondynek mrugnąwszy do Cassidy, a następnie odjechał.

,,Całkiem urocza. Naprawdę nie wie kim jestem? I jak ona ma na imię?” myślał Ross.

______________________________________________________________________________


Tak, jak obiecałam dodaję dzisiaj kolejny rozdział, chociaż uwierzcie mi, że kompletnie mi się nie chciało, bo fatalnie się czuję. Tak czy inaczej, do końca tygodnia prawdopodobnie nie wybieram się do szkoły, więc jeśli tylko będę miała chęci i ochotę, napiszę jeszcze z dwa rozdziały do niedzieli ;).
Dziękuję za wszystkie komentarze!
Pozdrawiam!

~ DarkAngel <3


1 komentarz:

Template by Elmo